Notecianka Pakość - strona oficjalna

Strona klubowa
  • Wyniki ostatniej kolejki:
  • Notecianka Pakość - Zagłębie Piechcin 10:1
  • Gopło Kruszwica - Notecianka Pakość
  •        

Logowanie

Wyszukiwarka

Statystyki

Brak użytkowników
zalogowanych i 4 gości

dzisiaj: 388, wczoraj: 168
ogółem: 2 606 117

statystyki szczegółowe

Statystyki drużyny

Aktualności

Mała wieś, coraz większy klub.

  • autor: robert, 2010-07-30 13:40

Podtarnowska wieś Nieciecza ma oficjalnie 723 mieszkańców. Tak naprawdę miejscowych jest trochę ponad pięciuset, pozostali wyjechali. Wystarczy kilka minut, by niewielką miejscowość przejść pieszo wzdłuż i wszerz. Są tam dwa sklepy, kościół, remiza. I Termalica Bruk–Bet Nieciecza, klub piłkarski, który awansował właśnie do pierwszej ligi.

Kiedy Termalica Bruk–Bet gra u siebie mecz, na ulicy nie ma żywego ducha. Dla mieszkańców wioski i okolicznych miasteczek to jedyna rozrywka. - Dobrze, że młodzież, zamiast chodzić po drink–barach, garnie się do sportu. Przynajmniej bandytyzmu u nas nie ma – mówi sołtys Niecieczy Tadeusz Wójcik. Właściciel dwustuhektarowego gospodarstwa w wynikach piłkarzy Bruk–Betu od razu dopatruje się pozytywnego wpływu na mieszkańców wsi. – Awans do pierwszej ligi to świetna promocja dla całej gminy. Pępkiem świata nie jesteśmy, ale czujemy się trochę jak pierwsza piłkarska wieś w Polsce – zapewnia Wójcik.

O malutkim klubie spod Tarnowa z pewnością nikt by nie usłyszał, gdyby nie Krzysztof Witkowski. Urodzony w Niecieczy przedsiębiorca w 1984 roku założył prywatną firmę handlującą materiałami budowlanymi. Na początku lat 90. ściągnął z Włoch maszynę do wytwarzania kostki brukowej i rozpoczął jej masową produkcję. Budowlany potentat, właściciel zakładów produkcyjnych w Tarnowie, Kielcach, Krakowie i Niecieczy produkuje dziś także inne wyroby betonowe dla domów i ogrodów. Firma Witkowskiego zatrudnia 800 osób, w tym co najmniej 80 procent mieszkańców Niecieczy. Kiedy Bruk–Bet podbił krajowy rynek, miejscowa ludność tłumnie rezygnowała z rolnictwa na rzecz pracy w jego przedsiębiorstwie.

Drużynę piłkarską z Niecieczy Krzysztof Witkowski finansuje od C klasy. Nigdy nie myślał, żeby się z tego wycofać, choć wielokrotnie namawiano go do zainwestowania w kluby z większych miast. Kilka lat temu w Małopolsce krążyły plotki, że zastanawiał się nad sponsorowaniem Cracovii, o wsparcie ze strony Bruk–Betu zabiegała też biedna jak mysz kościelna tarnowska Unia. Bezskutecznie, bo to w klub z rodzinnej wsi przedsiębiorca wpompował kilka milionów złotych. A to dopiero początek…

Do końca nie wiadomo, skąd u Witkowskiego wzięło się zainteresowanie futbolem. W przeciwieństwie do swoich dwóch braci, w dzieciństwie nie grał w piłkę. W drużynach młodzieżowych klubu z Niecieczy trenują za to jego synowie. Obaj szlifują formę na stadionie, który Witkowski wybudował od podstaw z własnej kieszeni.

Większego filantropa niż prezes Bruk–Betu próżno szukać w całej Małopolsce. Jak mówią mieszkańcy wsi, to człowiek, który chce się dzielić. Oprócz inwestycji w klub piłkarski wspiera także miejscowy zespół pieśni i tańca „Niecieczanie” oraz Amatorski Teatr w Niecieczy, który wystawia swoje sztuki na deskach krakowskiego teatru im. Juliusza Słowackiego. Dzieci pracowników Bruk–Betu każdego lata mogą liczyć na sponsorowane wakacje w Muszynie. Do uzdrowiska w Beskidzie Sądeckim Witkowski zaprasza też na darmowy wypoczynek najbiedniejszą młodzież z Ukrainy. Mało? Właściciel Bruk–Betu uratował przed likwidacją miejscową szkołę podstawową i gimnazjum. Kilka lat temu lokalne władze zadecydowały o zamknięciu placówki, ale dzięki wsparciu biznesmena zmieniły zdanie i miejscowe dzieci nie muszą dojeżdżać na lekcje do oddalonego o cztery kilometry Żabna. – W szkole są kolorowe tablice, dzieci uczą się tam kilku języków obcych. Takiego dobrodzieja jak Witkowski to ze świecą szukać, niejedna wieś nam go zazdrości. Niech żyje i tysiąc lat! – sołtys Wójcik nie może nachwalić się dobroczyńcy. – Nie poprzewracało mu się w głowie, zawsze przywita się po wyjściu z kościoła. Wspaniały człowiek, nawet chodniki i parkingi z własnych pieniędzy pobudował – zaznacza. O swoich altruistycznych gestach państwo Witkowscy niechętnie rozmawiają. Dość powiedzieć, że w sąsiednich wsiach mało kto wie o ich rozległym sponsoringu. Ot, tacy lokalni, ale dyskretni patrioci. – To ludzie o gołębim sercu. Regularnie wspierają Caritas i Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy – wylicza Tadeusz Broda, dyrektor Bruk–Betu.

Marsz piłkarzy z Niecieczy do pierwszej ligi rozpoczął się w sezonie 2003/04, kiedy zespół występował jeszcze w tarnowskiej A klasie. Rok później klub zmienił nazwę z LZS na Bruk–Bet, a w 2008 niecieczanie awansowali do małopolsko–świętokrzyskiej trzeciej ligi. Jako beniaminek spędzili w niej tylko sezon, podobnie było z drugą ligą, z której awans zapewnili sobie już pod koniec maja, na dwie kolejki przed końcem rozgrywek. Tak jak zawsze – nie obierając drogi na skróty, bo handlowaniem meczów w Niecieczy wszyscy się brzydzą. Kiedy kilka lat temu wyszła na jaw afera korupcyjna w Koronie Kielce, z Bruk–Betu błyskawicznie wyrzucono zamieszanego w handlowanie meczami Mariusza Stawarza, byłego piłkarza złocisto–krwistych skazanego później przez Sąd Rejonowy w Kielcach na karę więzienia w zawieszeniu oraz pięć tysięcy złotych grzywny.

Po kończącym ostatni sezon spotkaniu z Pelikanem Łowicz (3:0) szaloną biesiadę rozpoczęła cała wieś. Dumni kibice poklepywali po plecach kapitana Andrzeja Wójcika, najskuteczniejszych piłkarzy Bruk–Betu Pawła Smółkę (12 goli w lidze) i Łukasza Szczoczarza (11 bramek). Potem w ich ramiona wpadli pozostali. Na kameralnym stadionie do znudzenia śpiewano skleconą spontanicznie piosenkę: „Ooo, co ja widzę? Nieciecza jest w pierwszej lidze!” – wrzeszczeli młodzi kibice żółto–niebieskich. Z perspektywy kilku tygodni sukces smakuje równie dobrze.

– Nieciecza nie jest nawet gminą, tylko sołectwem. Awans do pierwszej ligi to prawdziwy rekord świata – ekscytuje się rzecznik prasowy klubu Andrzej Mizera, a piłkarze wspominają przyjęcie po zakończeniu sezonu niczym piękny sen. – Wszystko odbyło się jak należy. Był miły bankiet w klubie zorganizowany przez zarząd. Każdy się cieszył, bo piłką żyje przecież cała wieś. Ksiądz ustala nawet godziny niedzielnych mszy w kościele w ten sposób, żeby nie kolidowały z terminami naszych spotkań – opowiada „Magazynowi Futbol” Waldemar Dzierżanowski. Napastnik Bruk–Betu trafił do Niecieczy w sezonie 2005/06. Dla grającego wtedy w piątej lidze klubu był pierwszym głośnym transferem. Nic dziwnego, w końcu zawodnicy z przeszłością w Wiśle czy Garbarni Kraków nigdy wcześniej w Bruk–Becie nie grali. – W okręgówce nikt nie myślał jeszcze, że zajdziemy kiedyś tak daleko. Wszystko wyszło w praniu. W ostatnich latach więcej było kopania po nogach niż ładnej dla oka gry, ale z ligi na ligę na boisku robiło się coraz bardziej kulturalnie – śmieje się Dzierżanowski, który świętował z klubem aż cztery awanse. 34–letni piłkarz jako jedyny z całej drużyny zajmuje się nie tylko sportem. Grę w klubie łączy z pracą nauczyciela w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Żabnie.

Aż w ośmiu różnych ligach w barwach Niecieczy występował Piotr Kot. Pomocnik Bruk–Betu sprawia wrażenie, jakby sukces wiejskiego klubu nie był dla niego żadnym zaskoczeniem. – Ludzie pytają, jak to możliwe, że awansowaliśmy do pierwszej ligi. Czego tu nie rozumieć? W małej miejscowości też można coś zbudować i osiągnąć sukces. Mamy możnego sponsora i osiągamy dobre wyniki, więc awans to normalna sprawa. O przyszłości jeszcze nie myślę, teraz jest czas na radość i zasłużone urlopy – kwituje.

Na początku rundy wiosennej awans Bruk–Betu nie był jednak taki oczywisty. Coraz głośniej mówiło się o wygraniu drugiej ligi, co niektórym piłkarzom wiązało nogi. Kiedy przewaga nad rywalami w tabeli zaczęła topnieć, złośliwi od razu zaczęli plotkować, że właściciel klubu przestał płacić drużynie. To jednak wyjątkowo nietrafna diagnoza, bo problemy finansowe Bruk–Betu kompletnie nie dotyczą. Choć trudno w to uwierzyć, najlepsi piłkarze w klubie z Niecieczy zarabiają powyżej 10 tysięcy złotych miesięcznie. – Najważniejsze, że chłopaki mogą skupić się na treningach i nie zawracają sobie głowy żadnymi zawirowaniami w klubie. Każdy z nich ma pensję na miarę możliwości klubu i własnych umiejętności – mówi tajemniczo trener Bruk–Betu Marcin Jałocha.

Z naszych informacji wynika, że nie tak dawno w klubie głośno mówiono o sprowadzeniu Andrzeja Niedzielana i Tomasza Frankowskiego. Po spotkaniu z Bruk–Betem trener Jezioraka Iława Wojciech Tarnowski całkiem słusznie stwierdził, że zawodnikom spod Tarnowa brakuje tylko ptasiego mleka. Jeśli piłkarze Marcina Jałochy grają na wyjeździe minimum 300 kilometrów od domu, zawsze wyjeżdżają z Niecieczy dzień wcześniej. – Sponsor stworzył nam dobre warunki do gry. Mieszkamy w dobrych hotelach, wszystko jest zapięte na ostatni guzik – przyznaje Artur Prokop.

Nocleg w hotelu czy zgrupowanie w okresie przygotowawczym to w klubie standard. W Niecieczy funkcjonuje też drużyna rezerw, juniorów i dwa zespoły trampkarzy. – Z finansami nie ma żadnych problemów, w klubie wszystko jest stabilne i poukładane – zapewnia napastnik Bruk–Betu Łukasz Szczoczarz, który rok temu grał jeszcze w barwach Cracovii. Byłemu zawodnikowi "Pasów" wtóruje Adrian Fedoruk. – Może nie mamy zbyt wielu kibiców, ale jeśli ktoś spyta mnie, czy warto podpisać kontrakt w Niecieczy, polecę mu ten klub z czystym sumieniem – utwierdza nas w przekonaniu syn osiemnastokrotnego reprezentanta Polski, Adama.

Sprowadzani do Niecieczy zawodnicy trafiali do Bruk–Betu w różnych okolicznościach. Każdy z nich to osobna historia, osobny splot wielu czynników. Wspomniany Szczoczarz podpisał kontrakt świeżo po ślubie, z nadzieją, że znowu zamieszka w Rzeszowie i na treningu będzie dojeżdżał z domu. – Gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że uda nam się awansować do pierwszej ligi, ale nigdy nie sądziłem, że staniemy się fenomenem na skalę kraju – mówi były piłkarz Cracovii. W przypadku transferu Artura Prokopa o wszystkim zadecydował przypadek. Zawodnik był już po słowie z Kmitą Zabierzów, ale kiedy okazało się, że podkrakowski klub nie wystartuje w rozgrywkach, pomocną dłoń podał mu Krzysztof Witkowski. Bruk–Bet był wtedy jeszcze w trzeciej lidze, ale Prokop na zakończenie kariery bardzo chciał wrócić do Małopolski. – Mieszkam w Tarnowie, więc do Niecieczy mam rzut beretem. Inni dojeżdżają na treningi z Krakowa, a nawet ze Śląska – opowiada nam pomocnik, grający w przeszłości m.in. w Górniku Zabrze.

Jan Cios przeprowadził się do Małopolski aż z Nowego Dworu Mazowieckiego. Wcześniej występował w pierwszoligowej Sandecji Nowy Sącz, ale rozstał się z nią na rzecz nowego klubu. Od pół roku mieszka w pobliskim hotelu, – Lubię mecze o stawkę, dlatego długo się nie zasatanawiałem. To z Bruk–Betem pierwszy raz w karierze mogłem cieszyć się z awansu. Cieszę się, że dołożyłem do tego swoją cegiełkę, choć nasz sukces ma oczywiście wielu ojców – mówi obrońca. Cios został sprowadzony do Niecieczy, aby załatać dziury w obronie. – Zadanie udało się spełnić. Sześć straconych bramek to chyba niezły bilans jak na całą rundę – nie ukrywa.

Choć drużyna z Niecieczy na piłkarskiej mapie Polski istnieje już 88 lat, na stadionie Bruk–Betu nie ma zorganizowanego dopingu. Czasem ktoś krzyknie z trybun „sędzia kalosz”, ale o wyzywaniu rywala czy kolorowych szalikach nikt tu jeszcze nie słyszał. – Ci, którzy przychodzą na stadion skupiają się bardziej na oglądaniu meczu niż dopingowaniu, ale widać, że sprawiamy im dużo radości. Mecze Bruk–Betu ściągają do Niecieczy także mieszkańców okolicznych miejscowości, niektórzy dojeżdżają na nasze spotkania nawet z Tarnowa – opowiada Adrian Fedoruk.

Mnóstwo emocji wśród mieszkańców Niecieczy wywołał zwłaszcza mecz ze Stalą Rzeszów. 11 października ubiegłego roku Bruk–Bet grał u siebie ze "Stalowcami', ale zainteresowanie miejscowych wzbudził nie zespół ze stolicy województwa, a piłkarz gości Emmanuel Udoudo. Ludziom tak spodobało się nazwisko rzeszowskiego napastnika, że kiedy w 82. minucie spotkania wszedł na boisko, publiczność zgotowała mu owację na stojąco. Zdezorientowany piłkarz nie miał pojęcia, czym zasłużył sobie na takie przyjęcie. Słowem: futbolowy romantyzm i folklor pełną gębą. Mentalność kibiców próbują zmieniać stopniowo działacze – oficjalna strona internetowa klubu przebija witryny niektórych drużyn z ekstraklasy, kibicowski fun page Bruk–Betu pojawił się też na popularnym portalu społecznościowym Facebook.

Historyczny wynik Bruk–Betu to także wielki sukces trenera Marcina Jałochy. Kiedy były piłkarz Wisły Kraków i Legii Warszawa podpisał kontrakt z Niecieczą, nawet on sam nie spodziewał się, że w klubie spod Tarnowa będzie pracował przez kolejne cztery lata. – Ambitni ludzie postanowili przede mną konkretne plany i szybko przekonali mnie do podjęcia pracy. Wcześniej zwolniono mnie z juniorskiej drużyny Wisły, pomyślałem więc: żeby wrócić do wielkiej piłki, trzeba od czegoś zacząć – mówi nam srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie. W klubie z Niecieczy wpoił zawodnikom prostą filozofię piłki, coś na kształt filozofii Adama Małysza i jego teorii dwóch dobrych skoków. Zasada była prosta – w najbliższym meczu trzeba grać o zwycięstwo, nie wybiegając za daleko w przyszłość. O awansie do pierwszej ligi Jałocha zaczął myśleć dopiero w przerwie zimowej. – Przed sezonem powiedziałem działaczom, że naszym celem jest pierwsza piątka, ale od razu mówili o czołowej trójce. Po rundzie jesiennej prowadziliśmy w tabeli i dopiero wtedy dotarło do mnie, że skoro zaszliśmy tak daleko, nie możemy wypuścić awansu z rąk, a nasze miejsce jest w pierwszej lidze – opowiada Jałocha.

Do pracy w Niecieczy były reprezentant Polski dojeżdża codziennie z oddalonego o 100 kilometrów Krakowa. Kiedy został trenerem Bruk–Betu, kupił sobie fiata bravę i przez ostatnie cztery lata przebieg jego samochodu wzrósł o 200 tysięcy kilometrów. – Dojazdy są trochę męczące, ale przyzwyczaiłem się. W pierwszej lidze będziemy trenować częściej, więc jestem gotowy do tego, żeby zostawać w Niecieczy na dłużej. Do tej pory jeździłem głównie bocznymi drogami, przez Niepołomice i Szczurową, gdzie rzadko spotykałem patrole policji. Tylko dwa razy do domu przyszło zdjęcie zrobione przez fotoradar – żartuje.

Po awansie do pierwszej ligi w Niecieczy rozpoczęła się ekspresowa modernizacja stadionu. Obiekt Bruk–Betu nie spełnia póki co wymogów licencyjnych, ale w klubie nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że mecze o pierwszoligowe punkty trzeba będzie rozgrywać gdzie indziej. – Poprawimy zaplecze, rozbudujemy szatnie i stworzymy pokój do odnowy biologicznej. Zwiększymy też pojemność stadionu do dwóch tysięcy widzów i przystosujemy go do rozgrywek pierwszej ligi – obiecuje rzecznik prasowy klubu Andrzej Mizera. – Czasu nie ma zbyt wiele, ale robimy wszystko, żeby móc grać w Niecieczy. Nie będziemy przecież rozsławiać innych miejscowości, tylko własną – dodaje Tadeusz Broda.

Jeszcze więcej pracy ma w ostatnich tygodniach klubowy komitet transferowy. Trzyosobowe ciało w składzie: dyrektor sportowy niecieczan Tadeusz Broda, trener Marcin Jałocha i jego asystent Jan Pochroń od kilku lat podejmuje decyzje strategiczne dla rozwoju drużyny. – Tylko wtedy, jeśli z naszej trójki dwa głosy są na tak, podejmujemy rozmowy z piłkarzem, który mógłby nas wzmocnić – zaznacza Jałocha. O większości spraw trener decyduje wspólnie z działaczami, nad wszystkim czuwa jednak żona właściciela Bruk–Betu i zarazem prezes klubu Danuta Witkowska. Wszyscy zgodnie zapowiadają, że przed rozpoczęciem sezonu zespół zostanie wzmocniony kilkoma piłkarzami. – W pierwszej lidze będzie jeszcze trudniej o punkty, dlatego ruchy transferowe są niezbędne. Zamierzamy ściągnąć ściągnąć 5–6 zawodników ogranych w pierwszej lidze, a nawet ekstraklasie – zdradza szkoleniowiec Bruk–Betu, a Waldemar Dzierżanowski zastanawia się, czy rywalizacja na zapleczu nie wpłynie na niektórych piłkarzy paraliżująco. – W pierwszych meczach młodsi zawodnicy mogą być trochę przestraszeni. Zwłaszcza, jeśli na dzień dobry trafi się nam Pogoń Szczecin czy ŁKS – kalkuluje. Ale takie rozważania działają przecież w obie strony. Niektórzy pewnie znowu zlekceważą Bruk–Bet, tak jak to było w drugiej lidze. – Coś w tym jest. Były zespoły, które przyjeżdżały do nas na mecz i na widok małego stadionu nie traktowały nas poważnie. Tyle tylko, że z reguły jakoś nie wywozili stąd trzech punktów. Inna sprawa, że wiosną w końcu przełamaliśmy barierę strachu i pokazaliśmy kawał dobrej piłki – ocenia Adrian Fedoruk.

Dwa razy Niecieczę odwiedził już ktoś z radia, reportaż o wielkiej piłce w małej wsi pojawił się też w głównym wydaniu „Faktów” TVN. Niektóre media porównują Termalikę Bruk–Bet z Heko Czermno i Kmitą Zabierzów – klubów z małych miejscowości, które po zaskakującej serii awansów i sezonie spędzonym w drugiej lidze, zostały wycofane z rozgrywek przez swoich właścicieli, a najlepszych piłkarzy hurtowo wyprzedały. Niecieczanie jak ognia unikają jednak takiego zestawienia. – Nie lubię, kiedy porównuje się nas z tymi drużynami, ale skoro wiele osób nazywało nas wieśniakami, to nic mnie już nie zdziwi. Znając prezesa Witkowskiego i jego zaangażowanie, nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Futbol to dla niego przemyślana inwestycja – uspokaja dyrektor sportowy Termaliki Bruk–Betu Tadeusz Broda.

Źródła: Magazyn Futbol

  • Komentarzy [0]
  • czytano: [819]
 

Dodaj swój komentarz

Autor: Treść:pozostało znaków:

Najbliższe spotkanie

W najbliższym czasie zespół nie rozgrywa żadnego spotkania.

Reklama

Ostatnie spotkanie

Notecianka PakośćZagłębie Piechcin
Notecianka Pakość 10:1 Zagłębie Piechcin
2017-07-19, 17:00:00
Pakość
     
mecz towarzyski

Najnowsza galeria

I Memoriał im. Eugeniusza Bednarka
Ładowanie...

Tabela ligowa

kujawsko-pomorskie » IV liga

Wyniki

Mecze sparingowe
Notecianka Pakość 10:1 Zagłębie Piechcin
Gopło Kruszwica Notecianka Pakość

Facebook